poniedziałek, 19 października 2015

O matko ale chryja! - czyli afery wśród polskich pisarzy



Miałam wiele oporów przed napisaniem tego tekstu i przerabiałam go już z moją edytorką kilka razy. Mnożyły się moje wątpliwości. Mogę tak po prostu na blogu pisać krytykę na temat osób które osiągnęły jakiś sukces (nawet taki który raczej należałoby wstawić w cudzysłów)? Jednak widząc, że dzisiejszy internet to jedna wielka zbieranina różnorakich hejtów, stwierdzam że mój tekst nie powinien zaboleć kogoś aż tak mocno ani narazić kogokolwiek na podcięcie sobie żył i śmierć na miejscu. Będę oceniać zachowania, a nie samą osobę jak pisali w Charakterach.
Od kiedy miałam kilka lat wiedziałam że „chcę opowiadać historie”. Kiedy miałam trzynaście lat stwierdziłam, że chcę pisać, chociaż wtedy (a może i teraz? xD) bardziej by pasowało „chcę grafomanić”. Żadnego grafomańskiego tekstu nie żałuję bo to był kroczek do przodu – tak jak przy nauce rysowania każda krzywa kresa i paskudne oko to kroczek w dobrą stronę. Nie byłam też nigdy zbyt skromna – wyobrażałam sobie że zostanę sławna i bogata i w ogóle będą mnie czytać. Ale pisarze na prelekcji na Pyrkonie (wybaczcie, naprawdę nie pamiętam dokładnie z kim, byłam wtedy po dwóch nieprzespanych nocach) uspokoili mnie – każdy o tym marzy. I większość po debiutowaniu debiucie ogląda się za hajsem, sławą i fanami, których zwyczajnie nie ma. To rozczarowujące, ale prawdziwe.
Nie mam jeszcze przed sobą debiutu. Powieść powstaje długo, mozolnie, a podczas jej pisania moje poczucie własnej wartości spada od stu do zera bez żadnych stanów wejściowych więc muszę sobie robić przerwy. Mam dużo pomysłów które pewnie mają jakąś wartość, ale co z tego skoro pewnie nie uda mi się zrealizować ich tak dobrze, jak bym chciała? Może będę musiała długo czekać, aż osiągnę taki poziom by wydawać książki.  
Dlaczego tym zanudzam?
Bo chciałabym byście zrozumieli, że mam do tego dość idealistyczne podejście. I postawa niektórych ludzi, którzy już osiągnęli coś, co ja bym chciała (wydali książkę, mają grono fanów i stać ich na zeszyty z empiku<3) bardzo mnie rani.

Number One – Pani AutorKasia.
Ogólnie pani autorka nic mi specjalnie nie zrobiła, a jej twórczość poznałam jedynie fragmentarycznie. Bardzo jednak zraziło mnie kilka spraw, choćby kradzież obrazków z Deviantarta (o tym pisała Kiciputek tutaj: http://kiciputek.blogspot.com/2013/06/ogien-cycki-jednorozce-i-prawa-autorskie.html), użycie imienia jednej blogerki w książce i zrobienie z niej czarnego charakteru w postaci grubej hejterki doprowadzającej do samobójstwa biedne, chore poetki. Doszły mnie też słuchy o pewnych rozruchach na lubimyczytać.pl. Największym jak na razie występkiem Autorkasi było zasugerowanie chorej na ChaD osobie że ma zaburzone postrzeganie rzeczywistości ponieważ nie podoba się jej „wielkie dzieło” autorki (które o tej chorobie traktuje). Możecie o tym przeczytać tutaj: http://trzyczesciowygarnitur.blogspot.com/2013/06/jak-nie-pisac-o-problemach-spoecznych.html
Obecność takiej osoby w Internecie spowodowała moją chęć do skontaktowania się z nią. Niestety, komentarze na jej blogu są usuwane jeśli nie są wyrazami czci i pochwałami. Próbowałam skontaktować się mailowo w pełnej konspirze i udawaniu zainteresowania duchową mentorką jednak również bez powodzenia. Ostatnio zwróciłam uwagę na to, że powinno się pisać „ból egzystencjalny” a nie „egzystencjonalny”. Komentarz oczywiście nie przeszedł przez moderację a błąd pozostał niezmieniony.

Number Two – Pewien pan obrzydzony spoilerami
Awantura miała miejsce już jakiś czas temu, ale nie byłam wtedy jeszcze blogerką – a szkoda, bo mogłam napisać notkę jeszcze na fali afery i pewnie byłby fejm. Chodziło o recenzję książki o Kotołaku Ksinie, nieco krytycznej, krótkiej i jakościowo blogowej. Pewien pan zaczął pieklić się i obrażać autorkę recenzji. Niby przyczyną były spoilery, ale zaczął też pić do poszczególnych punktów recenzji. Szybko okazało się że nie był to nikt inny, jak sam autor owej książki.
Internet wybuchnął.
Wojna między pisarzem a blogerkami rozpoczęła się.
Większość dyskusji odbyła się tutaj: http://booklips.pl/newsy/pisarz-konrad-t-lewandowski-krytykuje-blogerki-ksiazkowe-aroganckie-grafomanki-i-ich-tupeciarski-elektorat/. Jakiekolwiek komentarze na pana pisarza profilu które nie były pochwałami niezbyt miłego zachowania wobec blogerek zostały skasowane, ale z booklips nikt nie mógł nic usunąć. Rozpoczęła się wojna w której też niestety (bądź stety) miałam swój udział. Wiele tekstów i wiele wypowiedzi padło na temat tej awantury i muszę powiedzieć że czuję się trochę zasmucona – pan pisarz zachowuje się nieprofesjonalnie, obraża i wyraża się niekulturalnie typu „umyj dupę”, wyzywa kobiety od gęsi i na zwracanie się per pan mówi do młodych dziewczyn „kotku”. Tymczasem wielu atakuje blogerki – bo krytyka literacka umarła. Bo one piszą źle, brzydko, krótko, nie tak jak powinno być. Przepraszam – ale to są blogi. Żadna z blogerek nie powiedziała że jest doświadczonym krytykiem literackim. Żadna nie obraziła pana pisarza personalnie.
A ja tylko czuję ból bo pisarze to bohaterowie mojego dzieciństwa i mojego życia. To ktoś kim chciałabym się stać i do czego dążę. Kiedy wierzący się pytają „co by zrobił Jezus” ja się pytam choćby „co by zrobił King” albo inny pisarz, którego akurat w tym okresie bardziej lubię. I wiem, że w każdej grupie osobowej pojawiają się takie jednostki – jednak jeśli jeszcze nie debiutująca dwudziestolatka wie, że nie należy wyzywać innych od głupich gęsi i że krytyka jest ważna a starszy pisarz nie – to coś poszło nie tak.

A propo wiecie co mam już w łapkach?
Może być ostro! :D
Gorąco pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz