niedziela, 25 października 2015

Saga o kotołaku. Ksin. Początek - recenzja.



To pierwsza recenzja, do której przygotowuję się tak mocno i zbieram aż tyle argumentów. Książkę postanowiłam ocenić pod kryteriami: świat przedstawiony, kreacja bohaterów, fabuła i styl pisania – całościowa ocena będzie średnią arytmetyczną ocen tych czterech elementów. Ale zanim przejdę do recenzji chciałabym wspomnieć o okładce.
Oczywiście, nie będzie się to liczyć do oceny, ponieważ autor nie jest do końca za nią odpowiedzialny, poza tym nie ocenia się książki po okładce, ale ta kwestia jest na tyle ciekawa, że trzeba o niej wspomnieć. A więc spójrzcie na to:

Kogo wam przypomina jegomość na okładce? Według wielu ludzi, którym tę książkę pokazywałam, aż zanadto przypomina Wiedźmina. Nie to, że okładka mi się nie podoba, bo jest ładna, jednak w moim mózgu zapalił się neon przedstawiający, no, może jeszcze nie słowo PLAGIAT ale BARDZO BEZPOŚREDNIA INSPIRACJA.
Według Wikipedii i innych recenzji Kotołak Ksin powstał nieco wcześniej niż Wiedźmin, jednak to wydanie wyszło dość niedawno, akurat na fali popularności Geralta z Rivii spowodowanej serią gier. Podobno czytelnicy (oraz gracze, widzowie, whatever) zawsze wolą wybrać coś podobnego do tego, co im się już kiedyś spodobało i pewnie dlatego ta okładka tak wygląda, jednak moim zdaniem nie jest to najlepszy pomysł. Wielu ludzi, niezaznajomionych z datami powstania Ksina oraz Wiedźmina powie po prostu „meh, podróbka Wiedźmaka, nie kupuję”. Ale to tylko taka mała dygresja.

Przejdźmy do recenzji. Aby uniknąć spoilerów (chociaż parę bulwersujących mnie faktów z książki i tak będę musiała zdradzić) wkleję tu opis z tylnej części okładki:
Ksin. Dziecko klątwy, zdrady i obsesji. Zdawałoby się, że jego los jest przesądzony, ale miłość potrafi wznieść się ponad wszystko. Najpierw poświęcenie starej piastunki, a potem oddanie dziewczyny zbiegłej z domu publicznego sprawiają, że z potwora i demona wyrasta wojownik i obrońca ludzi zagrożonych przez upiory*. Drapieżna, pełna namiętności opowieść o bestii pragnącej osiągnąć człowieczeństwo.
Zacznę od pozytywów (tak, istnieją). Co prawda podchodziłam z rezerwą do załączonego bestiariusza (a figurujące koniołaki strasznie mnie i moją edytorkę rozbawiły), jednak muszę pochwalić bogactwo i (niekiedy) logikę świata przedstawionego. Cały motyw odczłowieńców – istot, które tworzą się z samotnych i upadłych moralnie ludzi, naprawdę może się spodobać. Wielokrotnie zostały opisane efekty ścierania się upiorów i ludzi, to jak sobie radzą w tym samym środowisku – większość upiorów jest groźnych dla człowieka, inne są nawet pożyteczne a nawet uznawane za bóstwa.
Niestety, nie wszystkie rozwiązania w tej książce są tak logiczne – przy niektórych momentach można się złapać za głowę. Choćby magowie: ograniczeni w kwestiach, które teoretycznie nie powinny sprawiać problemu, a wszechmocni w sprawach, które są dość skomplikowane. Świat przedstawiony jednak na tyle mi się spodobał, że daję, sporo naciągnięte, 5/5.

Fabuła, podzielona na dwa niemal całkowicie oddzielne, dopiero pod koniec zazębiające się wątki, nie porwała mnie może zbyt mocno, ale nie była aż tak nudna żebym zasypiała nad lekturą. Odbiór jej popsuł fakt, że gdzieś w połowie książki domyśliłam się rzeczy, których pewnie w zamyśle autora miałam się nie domyśleć i zareagować na nie zaskoczeniem prawie pod sam koniec. Ponadto na początku powieści pojawiają się dziwne, drobne błędy logiczne tak, jakby autor napisał je w pośpiechu, a edytor nie zdążył ich sprawdzić. Nie mogę też nie zwrócić uwagi na to, że ostatni rozdział jest dodany strasznie od czapy, co nie zostało w żaden sposób zasygnalizowane – od nieco ponurego finału dwóch wątków powieści przeskakujemy do historyjki z późniejszego życia Ksina, która pewnie miała być zabawna, ale trochę jej nie wyszło – o ile nowa postać występująca w tym rozdziale wzbudziła moją szczerą sympatię to końcowa scena rozdziału mocno mnie zażenowała… Myślę, że ten rozdział sprawiłby się lepiej jako początek drugiego tomu. Tak więc za fabułę daję 2/5.

Zbliżamy się do jednej z największych bolączek tej książki – postaci. Dlaczego bolączki? Ponieważ znakomita większość bohaterów jest papierowa, a zwłaszcza postacie kobiece. Najlepszym przykładem tego jest Hanti – wspomniana w opisie z tylnej okładki eksprostytutka. Na początku co prawda próbuje ukrywać swoją pustkę czymś co ma przypominać buntownicze i bezpośrednie zachowania, jednak imperatyw autorski szybko ukróca ten teatrzyk każąc jej iść pokładać się z obcą osobą, którą przed chwilą chciała zabić. Tak! Uciekinierka z domu publicznego, do którego została sprzedana, gdzie zmuszano ją do oddawania się każdemu kto zapłacił, nagle stwierdza że chce uprawiać seks z facetem, którego prawie nie zna, a potem błyskawicznie się w nim zakochuje.

Mój mózg się zresetował.
Myślałam, że postaci już nie polubię, ale okazało się że umiem jej jedynie współczuć, bo gdy odbyła stosunek z głównym bohaterem (i oczywiście zapałała do kochanka prawdziwą, cudowną miłością) autor kompletnie przestał się nią interesować mimochodem wspominając że „Hanti gotuje” lub „Hanti rozkłada nogi”.
Inną mającą coś do powiedzenia (chociaż w obliczu dalszych wydarzeń książki to kwestia dyskusyjna) postacią kobiecą w książce jest Aspaja. Od początku bardzo jej nie lubiłam – złośliwa, okrutna i kapryśna bogata pannica. Niestety, szybko zaczęło mi jej brakować ponieważ okazała się jedyną postacią, która ma jakikolwiek charakter.
Główny bohater początkowo nie wzbudzał we mnie zbyt negatywnych uczuć, moim zdaniem dałoby się go nawet polubić, jednak im dalej w akcję, tym coraz bardziej był mi obojętny. Myślałam nad nim długo i naprawdę trudno mi wymienić jakąkolwiek dominującą cechę jego charakteru, powiedzieć coś, co by go jakoś jasno określało. Może oprócz tego, że lubi krzywdzić inne upiory i czasem od biedy uratuje jakiegoś człowieka (a dwóch innych zabije).  
Nie wiem czy o reszcie bohaterów w ogóle warto wspominać. Mamy jeszcze starą kobietę, krzywdzoną piastunkę, dwóch spiskujących przeciwko sobie magów, paru najemników i rozbójników, młodego, ale zdolnego królewskiego maga i króla śmieszkującego świntuszka. Charakteru nie stwierdzono. Postacie oceniam 1,5 na 5. Długo wahałam się między 1 a 2 ale, niestety, nie mogę odpuścić tak papierowym postaciom, jedynie Aspaja jakoś zawyża tą ocenę.

Styl pana Lewandowskiego niestety mi się nie spodobał. Początkowo opisy wydawały mi się jasne i klarowne, jednak im więcej ich czytałam, tym bardziej zaczęły mnie męczyć. Miałam wrażenie, że brzmią strasznie infantylnie i prosto, jak tłumaczenie dziecku co się właśnie stało, typu:
A teraz drogie dzieci, Ksin rozpierdolił strzydze głowę, w wyniku czego upiór umarł.
Raziło to przede wszystkim w opisach walk. Z dialogami jest nie lepiej… W pierwszych rozdziałach wyjątkowo poraziła mnie sztucznością scena kłótni Aspaji z Fiją, a później ten oto dialog:
- (…) nie sądziłam , że mam być do zeżarcia!
- Nie…
- Czym się stajesz?!
- Kotołakiem – odparł z rezygnacją.
- To giń!
Nie pomagało też, że niektóre postacie kiedy raz je widzimy, mówią normalnie, a już w następnej scenie dostają jakiejś dziwnej maniery, tak kompletnie bez powodu, jakby autor przypomniał sobie, że fajnie jest zróżnicować postacie stylem wypowiedzi. Groteskowo jest też, kiedy postaci nagle zaczynają mówić jak Yoda, przekręcając zdania żeby zabrzmiały "głęboko i archaicznie". Niestety, nie brzmią, przykro mi. Styl pisania oceniam na 2/5.

Na koniec pozostawiłam jeszcze jedną sprawę – seks, którego w tej książce jest chyba zbyt dużo, w dodatku opisanego tym infantylnym stylem typu pieścił ją w wyniku czego zaczęła jęczeć. Zwrot  pokładać się z kimś,  który jest powtarzany raz po raz i szybko zrobił się irytujący. Bohaterowie sprawiają wrażenie jakby seks był najważniejszą rzeczą na świecie – zrzucają ubrania szybko i dla byle kogo, nie ważne czy mają stracić dziewictwo, byli gwałceni cztery lata, czy obiekt ich przyszłych czynności seksualnych jest śmierdząca ghulicą. Nie ważne, seks. A strzygi to po prostu kobiety wystarczająco odważne by użyć węża jako dildo. W pewnym momencie, kiedy już któryś raz czytałam z kim to pokładał się dany bohater, krew mnie zalewała, a moi znajomi już dawno przestali chcieć słuchać o nowych zboczeniach wyczytanych z tej książki.

Przechodzimy więc do końcowej oceny:
Świat przedstawiony – 5/5
Kreacja bohaterów – 1,5/5
Fabuła – 2/5
Styl pisania – 2/5

Końcowa ocena: 2,5/5

Książki nie polecam, chyba że naprawdę nie macie co zrobić z jakimiś czterema godzinami swojego życia. Może wcześniejsza wersja jest bardziej strawna, nie wiem, nie mam za bardzo do niej dostępu, tą mam w łapkach dzięki uprzejmości znajomej z Instytutu (jeszcze raz dziękuję).


piątek, 23 października 2015

Nie ma recenzji, ALE są cycki!

Przeczytałam "Sagę o Kotołaku. Ksin. Początek". Powoli zasiadam do recenzji, ale przez wzburzenie po ostatnim, dodanym zupełnie od czapy rozdziale oraz ból głowy, pewnie to będzie trwało gdzieś do jutra. Trzeba też do tego dodać czas edycji wykonywanej przez moją edytorkę (która ostatnio pokazuje mi, że bez niej jestem nikim i zginę marnie, bo mam takie literówki...) oraz moje przygotowanie psychiczne by się zmierzyć z widokiem mojego tekstu całego w poprawkach.
Co nie znaczy że na tym moja notka się kończy.
Ostatnio przesłałam koledze scenę erotyczną*, która długo spędzała mi sen z powiek, którą ledwo umiałam napisać i od tego czasu nie udało mi się przeczytać jej w całości - podobno nie jest aż tak zła, ale jakoś nie potrafię. Kolega nałożył poprawki i przeczytałam z nich takie oto zdanie:
Troszkę zbyt formalne to jest. Jakby rozmawiali przez krótkofalówki. Było ci dobrze? Tak. To dobrze, bez odbioru.
Postanowiłam się do tego ustosunkować i przy okazji wstawić jakieś cycki ponieważ to niedorzeczne, że mój blog ma ostrzeżenie 18+ kompletnie bez powodu.
  Uroczyście przysięgam, że jutro wstawię recenzję oraz w najbliższym czasie poprawię scenę erotyczną. Naprawdę!
*nie, raczej nie wstawię jej na bloga, wybaczcie

środa, 21 października 2015

Na co jest pora? Pora na creepypastę! - Yami Shibai

Drodzy państwo Ksin się czyta ale się tak prędko nie skończy czytać więc wrzucam recenzję takiego jednego anime.



Przycupnijcie i obejrzyjcie. To pora na Yami Shibai – tak wita nas mężczyzna w dziwnej masce na początku każdego odcinka. Skusiła mnie dziwna atmosfera początku więc obejrzałam pierwszy odcinek. Potem następny. Każdy trwa po cztery minuty więc na wszystkie wystarczyło niewiele ponad pół godziny. Czy warto poświęcać ten czas na to anime?

Warto jeśli lubimy creepypasty – krótkie historie z dreszczykiem, z gatunku tych które zawsze opowiadamy sobie przy ognisku. Ich bohaterowie są zwykle płascy i papierowi ale nie jest im potrzebny skomplikowany charakter skoro i tak mają jedynie (nie)przeżyć naprawdę przerażające wydarzenia. Większość historii tu przedstawionych nawiązuje do japońskich wierzeń, demonów i folkloru, inne do japońskiego stylu życia – pokazany jest tu (i nie wiem czy celowo, krytykowany) pracoholizm Japończyków. Zaczyna się niewinnie, żeby zaraz potem bohater będący pewny że przecież nic nie może mu się stać zrobił jakąś rzecz – odebrał telefon, wszedł do windy lub do toalety by najbliższe chwile zmieniły się w koszmar. Historie nie są ze sobą powiązane – postaci zazwyczaj nie znamy z imienia – fabuła jest całkiem epizodyczna ale to do tego anime pasuje.

Jeśli chodzi o grafikę to na pewno nie jest ona… zwyczajna. Stylizowana na teatr papierowych kukiełek, zwykle raczej dość oszczędna lub niemal nieistniejąca potrafi sprawiać wrażenie robionej na odczepnego – postaci rzadko zmieniają wyraz twarzy, nie ruszają ustami kiedy mówią, sceny są statyczne, wyglądające jak surowe, niedokładnie pokolorowane rysunki. Sprawia to problem kiedy mamy scenę gdzie postaci jest więcej niż jedna lub dwie – można się zgubić kto wypowiada jaką kwestię. Jest to jednak efekt w zupełności zamierzony a nie oszczędność – kiedy pojawiają się straszne sytuacje – atak duchów, demonów czy chociażby pędząca ciężarówka – są zaanimowane z należytą pieczołowitością – może oprócz tych które mają postać nagłych straszaków, które niestety sprawiały wrażenie nagle przesuwającej się kartki papieru.

Anime nie ma openingu – jego rolę spełnia krótki wstęp pokazujący dziwnego pana w masce zachęcającego do obejrzenia teatrzyku. Ending to psychodeliczna, krótka piosenka (której słowa dla mnie niewiele mają sensu) okraszona prostą animacją. Reszta muzyki spełnia swoje zadanie – ma widza przerażać, więc słyszymy pełną wzrastającego napięcia melodię oraz parę szybkich, głośnych dźwięków mających na celu wyrzucenie nas z fotela. 

Największą rolę pełni tu klimat – jako że lubię creepypasty to mnie przypadł do gustu aczkolwiek jestem ciekawa jakby wypadła ta seria z bardziej standardową animacją oraz z bardziej rozbudowanymi historiami – oczywiście z normalnym, dwudziesto-czterominutowym czasem trwania odcinków. Niemniej efekt końcowy i tak i tak jest bardzo zadowalający więc z czystym sumieniem polecam tą serię amatorom strasznych historii. 

Wszystkie gify pochodzą ze strony nyanyan.it, tu linki:
 http://nyanyan.it//obrazek.php?290826
http://nyanyan.it//obrazek.php?292031
http://nyanyan.it//obrazek.php?291455

Pozdrawiam was!

poniedziałek, 19 października 2015

O matko ale chryja! - czyli afery wśród polskich pisarzy



Miałam wiele oporów przed napisaniem tego tekstu i przerabiałam go już z moją edytorką kilka razy. Mnożyły się moje wątpliwości. Mogę tak po prostu na blogu pisać krytykę na temat osób które osiągnęły jakiś sukces (nawet taki który raczej należałoby wstawić w cudzysłów)? Jednak widząc, że dzisiejszy internet to jedna wielka zbieranina różnorakich hejtów, stwierdzam że mój tekst nie powinien zaboleć kogoś aż tak mocno ani narazić kogokolwiek na podcięcie sobie żył i śmierć na miejscu. Będę oceniać zachowania, a nie samą osobę jak pisali w Charakterach.
Od kiedy miałam kilka lat wiedziałam że „chcę opowiadać historie”. Kiedy miałam trzynaście lat stwierdziłam, że chcę pisać, chociaż wtedy (a może i teraz? xD) bardziej by pasowało „chcę grafomanić”. Żadnego grafomańskiego tekstu nie żałuję bo to był kroczek do przodu – tak jak przy nauce rysowania każda krzywa kresa i paskudne oko to kroczek w dobrą stronę. Nie byłam też nigdy zbyt skromna – wyobrażałam sobie że zostanę sławna i bogata i w ogóle będą mnie czytać. Ale pisarze na prelekcji na Pyrkonie (wybaczcie, naprawdę nie pamiętam dokładnie z kim, byłam wtedy po dwóch nieprzespanych nocach) uspokoili mnie – każdy o tym marzy. I większość po debiutowaniu debiucie ogląda się za hajsem, sławą i fanami, których zwyczajnie nie ma. To rozczarowujące, ale prawdziwe.
Nie mam jeszcze przed sobą debiutu. Powieść powstaje długo, mozolnie, a podczas jej pisania moje poczucie własnej wartości spada od stu do zera bez żadnych stanów wejściowych więc muszę sobie robić przerwy. Mam dużo pomysłów które pewnie mają jakąś wartość, ale co z tego skoro pewnie nie uda mi się zrealizować ich tak dobrze, jak bym chciała? Może będę musiała długo czekać, aż osiągnę taki poziom by wydawać książki.  
Dlaczego tym zanudzam?
Bo chciałabym byście zrozumieli, że mam do tego dość idealistyczne podejście. I postawa niektórych ludzi, którzy już osiągnęli coś, co ja bym chciała (wydali książkę, mają grono fanów i stać ich na zeszyty z empiku<3) bardzo mnie rani.

Number One – Pani AutorKasia.
Ogólnie pani autorka nic mi specjalnie nie zrobiła, a jej twórczość poznałam jedynie fragmentarycznie. Bardzo jednak zraziło mnie kilka spraw, choćby kradzież obrazków z Deviantarta (o tym pisała Kiciputek tutaj: http://kiciputek.blogspot.com/2013/06/ogien-cycki-jednorozce-i-prawa-autorskie.html), użycie imienia jednej blogerki w książce i zrobienie z niej czarnego charakteru w postaci grubej hejterki doprowadzającej do samobójstwa biedne, chore poetki. Doszły mnie też słuchy o pewnych rozruchach na lubimyczytać.pl. Największym jak na razie występkiem Autorkasi było zasugerowanie chorej na ChaD osobie że ma zaburzone postrzeganie rzeczywistości ponieważ nie podoba się jej „wielkie dzieło” autorki (które o tej chorobie traktuje). Możecie o tym przeczytać tutaj: http://trzyczesciowygarnitur.blogspot.com/2013/06/jak-nie-pisac-o-problemach-spoecznych.html
Obecność takiej osoby w Internecie spowodowała moją chęć do skontaktowania się z nią. Niestety, komentarze na jej blogu są usuwane jeśli nie są wyrazami czci i pochwałami. Próbowałam skontaktować się mailowo w pełnej konspirze i udawaniu zainteresowania duchową mentorką jednak również bez powodzenia. Ostatnio zwróciłam uwagę na to, że powinno się pisać „ból egzystencjalny” a nie „egzystencjonalny”. Komentarz oczywiście nie przeszedł przez moderację a błąd pozostał niezmieniony.

Number Two – Pewien pan obrzydzony spoilerami
Awantura miała miejsce już jakiś czas temu, ale nie byłam wtedy jeszcze blogerką – a szkoda, bo mogłam napisać notkę jeszcze na fali afery i pewnie byłby fejm. Chodziło o recenzję książki o Kotołaku Ksinie, nieco krytycznej, krótkiej i jakościowo blogowej. Pewien pan zaczął pieklić się i obrażać autorkę recenzji. Niby przyczyną były spoilery, ale zaczął też pić do poszczególnych punktów recenzji. Szybko okazało się że nie był to nikt inny, jak sam autor owej książki.
Internet wybuchnął.
Wojna między pisarzem a blogerkami rozpoczęła się.
Większość dyskusji odbyła się tutaj: http://booklips.pl/newsy/pisarz-konrad-t-lewandowski-krytykuje-blogerki-ksiazkowe-aroganckie-grafomanki-i-ich-tupeciarski-elektorat/. Jakiekolwiek komentarze na pana pisarza profilu które nie były pochwałami niezbyt miłego zachowania wobec blogerek zostały skasowane, ale z booklips nikt nie mógł nic usunąć. Rozpoczęła się wojna w której też niestety (bądź stety) miałam swój udział. Wiele tekstów i wiele wypowiedzi padło na temat tej awantury i muszę powiedzieć że czuję się trochę zasmucona – pan pisarz zachowuje się nieprofesjonalnie, obraża i wyraża się niekulturalnie typu „umyj dupę”, wyzywa kobiety od gęsi i na zwracanie się per pan mówi do młodych dziewczyn „kotku”. Tymczasem wielu atakuje blogerki – bo krytyka literacka umarła. Bo one piszą źle, brzydko, krótko, nie tak jak powinno być. Przepraszam – ale to są blogi. Żadna z blogerek nie powiedziała że jest doświadczonym krytykiem literackim. Żadna nie obraziła pana pisarza personalnie.
A ja tylko czuję ból bo pisarze to bohaterowie mojego dzieciństwa i mojego życia. To ktoś kim chciałabym się stać i do czego dążę. Kiedy wierzący się pytają „co by zrobił Jezus” ja się pytam choćby „co by zrobił King” albo inny pisarz, którego akurat w tym okresie bardziej lubię. I wiem, że w każdej grupie osobowej pojawiają się takie jednostki – jednak jeśli jeszcze nie debiutująca dwudziestolatka wie, że nie należy wyzywać innych od głupich gęsi i że krytyka jest ważna a starszy pisarz nie – to coś poszło nie tak.

A propo wiecie co mam już w łapkach?
Może być ostro! :D
Gorąco pozdrawiam!