Trochę się nie popisałam, jeśli chodzi o częstotliwość postów. Na swoją obronę mam tylko fakt, że mam licencjat, trzeba zaliczyć wszystkie przedmioty przez najbliższe dwa tygodnie oraz to, że w moim życiu osobistym wydarzyło się wiele niemiłych rzeczy. Jednak spróbuję! Opracowuje sobie powoli plan postów, motywuje mnie na pewno „Grupa dla rozwijających się blogerów” na facebooku, gdzie co poniedziałek mogę wkleić swój najnowszy post żeby trafił do jakichś ludzi. Nie uważam, że powinnam wzbudzić tym blogiem wielką popularność i fejm – założyłam go raczej by nie wypaść z nawyku pisania a więc muszę utrzymać jakąś częstotliwość.
Powracając do Upadku Gilead.
W rodzinnym mieście naszego rewolwerowca sprawy zaczynają
przybierać coraz gorszy obrót. Nie wiadomo komu można ufać, od każdego można się
spodziewać ciosu w plecy. Ojciec Rolanda i jego ludzie przeszukują zamek w
poszukiwaniu zdrajców, wyładowując niekiedy frustrację na niewinnych
przedmiotach. Znajdują Rolanda, opłakuje on matkę (TERAZ PŁACZESZ, TAK?! –
wykrzyknęłam wtedy z oburzeniem) którą przed chwilą w marazmie wywołanym przez
Grejpfrut zastrzelił. Zamykają naszego protagonistę w lochu jednak nie na
długo, bo zaczyna padać coraz więcej trupów i każde ręce są potrzebne by
odeprzeć atak Martena. Czy uda się go powstrzymać i uratować Gilead?
![]() |
Oni mają czołgi, my mamy rewolwery, na pewno nam się uda! |
SPOILER ALERT. Otóż nie!
I nie możecie na mnie krzyczeć za spoilery gdyż samym
tytułem i wielokrotnymi wzmiankami narratora komiks informuje nas że Gilead nie
przetrwa. Oczywiście autospoilery nie są u Kinga niczym dziwnym, każdemu czytelnikowi jego powieści pewnie serce zamierało po zdaniach typu "poszła na samolot, nie widziałam jej już nigdy więcej" których było więcej, niż pamiętam. Jeśli chodzi o Upadek Gilead w sumie trudno by się było nie domyślić obrotu spraw, bohaterowie padają w
tempie którego nie powstydziłaby się Gra o Tron i nie są to tylko nieważne dla
fabuły postacie, ale też te, które coś znaczyły i mogły coś zrobić jeśli chodzi o uratowanie Gilead. Roland i jego ka-tet szybko
zostają sami i zaczynają przygotowywać się do, z góry przegranej, bitwy.
Pytanie tylko, czy nas to rusza? Do pewnego momentu mnie ruszało – gdy bohaterowie
nagle dowiadywali się, że umarł ktoś z ich rodziny i płakali na ich pogrzebach.
Wkrótce jednak liczba ofiar osiągnęła taki poziom, że trudno było się już tym
przejmować – zobaczyliśmy po prostu górę bezimiennych trupów, której śmierci
nawet bezpośrednio nie widzieliśmy.
Przed zasadniczą historią możemy przeczytać coś na
kształt wstępu gdzie główną rolę odgrywa Marten i jego magiczna kula. Okazało
się, że żyje w niej jakaś kobieta z wężowymi włosami (z którą uprawiał seks sam
Marten i Roland poniekąd też, chociaż bardziej gwałtem na nieprzytomnym bym to
nazwała). Zostaje ona przedstawiona jako przyczyna pewnych wydarzeń, między
innymi śmierci matki Rolanda, jednak moje pytanie brzmi, czemu wprowadza się ją
dopiero teraz? Nie mogła być od początku? We mnie przynajmniej spowodowało to
pewne skonsternowanie.
![]() |
Cuthbert zdecydowanie nie jest mistrzem podrywu. |
![]() |
Jakość zdjęć = ziemniak. Przepraszam :< |
Bardzo smutna sprawa – kreska. Nie wiem, czy na tą część
zmienili się rysownicy, jednak mam wrażenie, że się pogorszyła. Może trochę
jest to przesadzone wrażenie. Jeśli czytasz komiks w częściach w pewnym
momencie przyzwyczajasz się do określonej kreski i wyglądu bohaterów. Tutaj
twarze nagle robią się nienaturalnie wykrzywione, pucołowate i okrągłe,
zupełnie różne od tych mrocznych obrazków z poprzednich części. Niestety,
obniżam za to ocenę za kreskę.
Świat przedstawiony: 5/5
Kreska: 3/5
Fabuła: 3/5 – za autospoiler, za nagłe wprowadzenie
wężowłosej dziewczyny.
Bohaterowie: 3/5.
Końcowa ocena: 3,5/5
Lubię czytać, ale komiksy zupełnie do mnie nie przemawiają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Marzena
Nie przepadam za komiksami. Czytałam je tylko w dzieciństwie
OdpowiedzUsuń