piątek, 3 czerwca 2016

Kiedy autospoiler na okładce czyli Bitwa pod Jericho Hill (Mroczna Wieża część piąta)




Jak już wiemy z poprzedniej części Gilead upadło i nasi dzielni bohaterowie uciekli… gdzieś… na pustkowia… i jakoś żyją. Na tyle dobrze im się tam żyje, że stworzyli małą społeczność, w której żyli przez dziewięć lat. Długie dziewięć lat, przez które ci źli o nich zapomnieli, ale tylko pozornie (czytaj: do kiedy kazał im imperatyw autorski). Niektórzy z nich czują się na tyle dobrze, że oddają się uciechom cielesnym, z których rodzą się dzieci. I to właśnie od dziecka zacznie się kolejna katastrofa.
Kiedy skończy ci się amunicja w strzelance i walisz już czym popadnie...
Już z tytułu wiemy, że skończy się to jakąś wielką bitwą. Od siebie dodam, że będą jeszcze zdrady, tragiczne w skutkach przeoczenia i imperatyw autorski urobi się po łokcie by utrzymać przy życiu głównego bohatera. Szkoda, że nie spojrzy na tych, którzy są rzeczywiście pomocy warci.
Historia rozpoczyna się krótkim wprowadzeniem co się działo po bitwie w Gilead a potem od razu przeskakujemy dziewięć lat w przód. Bohaterowie wyglądają właściwie prawie tak samo, po lekkim postarzającym tuningu – zarost, utrata kilogramów i tym podobne. Stworzyli na pustkowiach społeczność i trochę nie wiedzą co mają zrobić – część z nich chce iść zaatakować Martena, część uwolnić Gilead od mieszkających tam potworów i odbudować miasto. Roland, pan społeczności wygłasza buńczuczne przemowy (to na początku) a potem planuje, planuje i planuje. Oczywiście zaskakująco wiele rzeczy uchodzi jego uwadze. 

Chyba nie chciałam widzieć tego kadru...
Akcja trochę bezdusznie rozprawia się z niektórymi postaciami. O ile bohaterowie poboczni próbują jakoś ułożyć sobie ze sobą życie, zmieniają się, to Roland, ka-tet w osobach Cuthberta i Alaina oraz Aileen stoją w miejscu. Wyjątkowo żal mi było tej ostatniej. Już nawet narrator docenia jej umiejętność strzelania, czego szczędzą jej towarzysze chociaż od dziewięciu lat jest z nimi i pokazała wielokrotnie na co ją stać. Dodatkowo nadal cierpi na syndrom Rolanda co mnie niezmiernie zdenerwowało. Naprawdę mam uwierzyć, że Aileen od dziewięciu lat leci na niego i ani razu nic z tym nie zrobili, ona się nie zniechęciła, nie zmieniła obiektu zainteresowania tylko patrzy się na niego maślanym wzrokiem i miękną jej kolana? Czy to trochę nie poniżające? Nawet jak zostaje ciężko ranna, to przeprasza go i ma nadzieję, że nie będzie na nią zły. To jest już trochę absurd, przynajmniej moim zdaniem.

Wiem, trochę spoileruje, ale jak zauważyłam w tytule recenzji, autospoiler jest już na okładce. Może powiem więc bez ogródek to, co „mówi” komiks kiedy kończy się go czytać:
 

„All men must die. Without Roland, because fuck you, that’s why”

Jeden z bohaterów, dość ważny dla fabuły, ginie jeszcze przed tytułową bitwą. Zastrzelony przez własnych ludzi bo nagle wtargnął w pole potyczki a oni najpierw strzelają a potem pytają. Bo przecież to trudno zapamiętać na jakim koniu przyjaciel jeździ… I jak był ubrany… A liczba ich ubrań to raczej w tych warunkach jest ograniczona… Jak myślicie, kto tutaj pociągnął za spust?
Zaprawdę, nie wiem, jak Roland jest taki wychwalany i sławny. Przegrywa każdą bitwę, wszystko mu umyka i nie potrafi ochronić swoich ludzi.
Dam wam... Dużo pustych obietnic!
Tytułowa bitwa oczywiście jest przegrana, bo źli ludzie dużo knują, robią wszystko naprawdę dobrze, jeszcze umieją zrobić tak by tych dobrych namówić do zdrady. Jest tu chyba dużo winy samego Kinga bo taki sam schemat widziałam w „Pod kopułą” – ci źli są zajebiści, ci dobrzy są na tyle niemrawi i ciapowaci, że nie potrafią walczyć o swoje ani nic zrobić.
Bitwa obfituje w śmierć bohaterów, nawet tych głównych i o ile rozumiem, że postrzał jest śmiertelny, przeszycie włócznią i bełt w oko to nie mogę zrozumieć dlaczego automatycznie ta śmiertelność nie odnosi się do głównego bohatera. Zakończenie to klasyczne „zabili go i uciekł”. Można to było lepiej rozegrać, więc obniżam za to ocenę.
Jak to go nie zabiło, to już nic go nie zabije. Niestety.
Ta część ma jakąś dobrą stronę - kreska wróciła do poprzedniego stanu. Widocznie był to jedynie przejściowy spadek poziomu. Znów zrobiło się mrocznie, a sylwetki bohaterów są dopracowane.

Końcowa ocena:
Kreska – 5/5
Świat przedstawiony – 4/5
Fabuła: 1/5
Bohaterowie: 2/5
Końcowa ocena: 3/5

Póki co, daję sobie spokój z Rolandem. Może kiedyś do niego wrócę, chociaż póki co mój mózg nie chce go już oglądać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz