niedziela, 5 czerwca 2016

Jak wytrzymać na diecie i czy warto?

W tym wpisie przekonywałam o tym, że warto akceptować siebie takim jakim się jest, więc pewnie z pewnym poirytowaniem patrzycie na tytuł tego posta. Ja, pisząc go, też czuję pewien dyskomfort. Przeszłam na dietę jakiś… miesiąc temu. Powód był głupi – od jedzenia ciastek z orzechami rozbolały mnie zęby, toteż przez jakiś czas porzuciłam słodycze i przerzuciłam się na koktajle z pobliskiego baru Loveat. Jak się okazało potem, nieco schudłam (mój portfel też). Nie jadłam słodyczy od tygodnia więc pomyślałam, że może spróbuje pociągnąć to dalej, czemu nie. Poniżej chaotyczny zbiór rad jak skutecznie dieta:
  • Naucz się gotować. Sama rób sobie posiłki. Oczywiście, używaj produktów niskokalorycznych, zdrowych, ale tych, które lubisz. Wiele produktów można zjeść dużo, bez groźby przytycia np. pomidory, sałata, truskawki (kilogram truskawek ma mniej kcal niż czekolada). Warto jeść też zupy.
  • Ściągnij sobie aplikacje albo załóż zeszyt i zapisuj ile zjadłaś i ile się ruszyłaś. To drugie jest ważniejsze – motywuje do częstszych ćwiczeń. Ja używam aplikacji "Dieta i trening".
  • Nie naruszaj swojego zdrowia. Zaczęłam ćwiczyć i mniej jeść kiedy miałam sesję więc do pakietu dołączyły nieprzespane noce i stres. O ile na stres pomagają ćwiczenia to dieta już nie. Szybko się rozchorowałam i przy większym wysiłku czułam bóle w klatce piersiowej. A więc: wysypiaj się. Jeśli nie masz siły nie ćwicz. I jedz więcej niż 1000 kcal dziennie. Jeśli biegasz to uważaj na bieganie po chodniku bo twoje kolana mogą się kiedyś na ciebie zdenerwować.
  • Smażenie to zło. Nie smaż, duś, gotuj, idź na grilla. Jak już chcesz smażyć to smaruj otłuszczonym wacikiem patelnię.
  • 17 gram czekolady (trzy kostki) ważą około 90 kcal. To nie dużo. Można czasem zjeść. Po długim niejedzeniu czekolady gorzka smakuje całkiem dobrze – zdumiewający fakt. Jeśli zbyt restrykcyjnie sobie czegoś odmawiasz to twoja silna wola się wyczerpuje.
  • Akceptuj siebie. Odsuń się od szkodliwych ludzi.
  • Pamiętaj – dieta ma być twoją decyzją, jeśli tego nie chcesz sama z siebie w tym momencie życia, tylko inni cię do tego przekonują – nie rób tego.
  • Nie pozwalaj nikomu kontrolować tego, ile jesz. Ani rodzicom, chłopakowi. Sprawi to, że będziesz czuła się sfrustrowana. Sama musisz o to zadbać.
  • Nie jedz białego chleba lub go ogranicz. Od wielkiego dzwonu kup sobie bułkę albo muffina z dobrej piekarni (taki cheatday). Ja czasem jak wiem że mam długie zajęcia kupuje kanapki w bagietce z Loveata. Pewnie kalorii mnóstwo, ale to lepiej niż bym poszła do fastfooda czy codziennie jadła kanapki z białego chleba z ulepszaczami, kupionego w biedronce.
  • Czytaj etykietki. To cholernie ważne. Jeśli masz dwa dżemy w sklepie to lepiej kup ten bez syropu glukozowo-fruktozowego. Nie kupuj soków których jest tylko 2% owoców a reszta to woda i cukier. Nie kupuj nic z olejem palmowym. To jest po prostu szkodliwe.
  • Pij dużo wody. I kawę. Kawa jest ważna, najlepiej czarna. Tylko uzupełniaj magnez.
  • Niektóre rzeczy są tuczące chociaż wydaje się nam, że nie są. Na przykład soki, alkohol (bomba kaloryczna jak cholera), słodkie napoje (mój chłopak długo myślał, że nie są no bo przecież to płyny). Polecam czerwone wino wytrawne, ma mało kcal i jest zdrowe.
  • Nie rezygnuj z imprez rodzinnych z mnóstwem jedzenia. Zazwyczaj wtedy sami nakładamy sobie jedzenie a gospodarze oferują nam potrawy wyższej jakości. Radzę to wykorzystać jako cheatday. Na takie okazje mam zwykle taki plan: zupa, mięso z jakąś sałatką oraz tyle ciasta ile chce. W jeden dzień najprawdopodobniej nie przytyję z powrotem do dawnej wagi jeśli jeszcze pójdę ćwiczyć.
  • Koniec końców ważniejsze są ćwiczenia i jakość jedzenia niż jego ilość.
  • Nie możesz całe życie być na diecie. Musisz kiedyś sobie tak ustawić dzienne spożycie by zostać przy idealnej wadze. Oczywiście, trzeba zrobić to ostrożnie, by nie mieć efektu jojo, ale jest to możliwe. I najważniejsze: nie rezygnować z ćwiczeń. 

Czy warto się tak męczyć?
 Dlaczego tak?
  • Ćwiczenia są dobre dla zdrowia i pomagają uwolnić od stresu.
  • Lepsze wyniki u lekarza, mniej męczenia się, mniej chorób na starość dzięki zdrowszemu jedzeniu.  
  • Jeśli zawsze chciałaś mieć chudą sylwetkę to ją osiągniesz. Prawdopodobnie, chyba że ograniczają cię jakieś choroby.
  • Wciśniesz się w ciuchy o mniejszym rozmiarze, jednak jeśli myślisz, że wszystkie rzeczy będą świetnie na tobie wyglądać to mylisz się. Wiele zależy od twojej figury, która tylko trochę zmienia się w procesie odchudzania. To, że masz np. wąskie ramiona i szerokie biodra nie zmieni się. Miałam strasznie chudą znajomą która miała bardzo szerokie biodra. Ja np. mam wystające boczki i to się po prostu nie zmieni – nadal wystają. I będą.
  • Będziesz miała pretekst by iść na zakupy. 
Dlaczego nie?
  • Brak czekolady, zwłaszcza jeśli często ją jadłaś, spowoduje nagłe obniżenie nastroju. Zrobi ci się smutno.
  • Ćwiczenia to zdrowie, chyba że złapiesz kontuzje albo się przeforsujesz.
  • Prawdopodobnie nigdy nie zaspokoisz w pełni potrzeb innych ludzi. Powinni cię kochać bezwarunkowo. Teraz mają to jedno oczekiwanie „schudnij”, ale jeśli to zrobisz to nie powiedzą „bardzo ładnie” tylko wymyślą sobie nowe. Chce ci się?
  • Nieustanne życie pod kontrolą, chyba nikt tego nie lubi.
  • Wszyscy w gruncie rzeczy spotykają się przy jedzeniu, nawet jeśli mówią o dietach i krytykują cię to jednak chcą się spotkać na pizzy. Trochę hipokryzja.
  • Anoreksja, bulimia, ortoreksja… to realne zagrożenia, jeśli się restrykcyjnie odchudzasz i nie akceptujesz siebie. Poszukaj wsparcia wśród osób w twoim otoczeniu, pokaż im, że krytyczne uwagi nie działają, tylko miłe słowa.
  • Prawdopodobnie zmniejszy się rozmiar twoich piersi. Jeśli są nierówne, może być to bardziej widać.
  • Będziesz musiała kupić nowe rzeczy. To może być zarówno dobra, jak i zła strona. Jeśli myślisz, że będziesz mogła „w końcu jeść co chcesz” to się niestety mylisz. Nie staniesz się tą magiczną osobą która ma cudowną przemianę materii. Niekontrolowane jedzenie szybko zamieni się w efekt jojo. 
To może jednak bekon?

Cóż, lista mówi sama za siebie. Zanim podejmiesz decyzję o odchudzaniu zastanów się nad swoją motywacją, opracuj plan, naucz się akceptować siebie. Nie próbuję tutaj zachęcać oczywiście do otyłości, bo ona też jest niezdrowa, jednak kilka dodatkowych kilogramów cię raczej nie zabije, a obsesyjne, restrykcyjne odchudzanie już może.

piątek, 3 czerwca 2016

Kiedy autospoiler na okładce czyli Bitwa pod Jericho Hill (Mroczna Wieża część piąta)




Jak już wiemy z poprzedniej części Gilead upadło i nasi dzielni bohaterowie uciekli… gdzieś… na pustkowia… i jakoś żyją. Na tyle dobrze im się tam żyje, że stworzyli małą społeczność, w której żyli przez dziewięć lat. Długie dziewięć lat, przez które ci źli o nich zapomnieli, ale tylko pozornie (czytaj: do kiedy kazał im imperatyw autorski). Niektórzy z nich czują się na tyle dobrze, że oddają się uciechom cielesnym, z których rodzą się dzieci. I to właśnie od dziecka zacznie się kolejna katastrofa.
Kiedy skończy ci się amunicja w strzelance i walisz już czym popadnie...
Już z tytułu wiemy, że skończy się to jakąś wielką bitwą. Od siebie dodam, że będą jeszcze zdrady, tragiczne w skutkach przeoczenia i imperatyw autorski urobi się po łokcie by utrzymać przy życiu głównego bohatera. Szkoda, że nie spojrzy na tych, którzy są rzeczywiście pomocy warci.
Historia rozpoczyna się krótkim wprowadzeniem co się działo po bitwie w Gilead a potem od razu przeskakujemy dziewięć lat w przód. Bohaterowie wyglądają właściwie prawie tak samo, po lekkim postarzającym tuningu – zarost, utrata kilogramów i tym podobne. Stworzyli na pustkowiach społeczność i trochę nie wiedzą co mają zrobić – część z nich chce iść zaatakować Martena, część uwolnić Gilead od mieszkających tam potworów i odbudować miasto. Roland, pan społeczności wygłasza buńczuczne przemowy (to na początku) a potem planuje, planuje i planuje. Oczywiście zaskakująco wiele rzeczy uchodzi jego uwadze. 

Chyba nie chciałam widzieć tego kadru...
Akcja trochę bezdusznie rozprawia się z niektórymi postaciami. O ile bohaterowie poboczni próbują jakoś ułożyć sobie ze sobą życie, zmieniają się, to Roland, ka-tet w osobach Cuthberta i Alaina oraz Aileen stoją w miejscu. Wyjątkowo żal mi było tej ostatniej. Już nawet narrator docenia jej umiejętność strzelania, czego szczędzą jej towarzysze chociaż od dziewięciu lat jest z nimi i pokazała wielokrotnie na co ją stać. Dodatkowo nadal cierpi na syndrom Rolanda co mnie niezmiernie zdenerwowało. Naprawdę mam uwierzyć, że Aileen od dziewięciu lat leci na niego i ani razu nic z tym nie zrobili, ona się nie zniechęciła, nie zmieniła obiektu zainteresowania tylko patrzy się na niego maślanym wzrokiem i miękną jej kolana? Czy to trochę nie poniżające? Nawet jak zostaje ciężko ranna, to przeprasza go i ma nadzieję, że nie będzie na nią zły. To jest już trochę absurd, przynajmniej moim zdaniem.

Wiem, trochę spoileruje, ale jak zauważyłam w tytule recenzji, autospoiler jest już na okładce. Może powiem więc bez ogródek to, co „mówi” komiks kiedy kończy się go czytać:
 

„All men must die. Without Roland, because fuck you, that’s why”

Jeden z bohaterów, dość ważny dla fabuły, ginie jeszcze przed tytułową bitwą. Zastrzelony przez własnych ludzi bo nagle wtargnął w pole potyczki a oni najpierw strzelają a potem pytają. Bo przecież to trudno zapamiętać na jakim koniu przyjaciel jeździ… I jak był ubrany… A liczba ich ubrań to raczej w tych warunkach jest ograniczona… Jak myślicie, kto tutaj pociągnął za spust?
Zaprawdę, nie wiem, jak Roland jest taki wychwalany i sławny. Przegrywa każdą bitwę, wszystko mu umyka i nie potrafi ochronić swoich ludzi.
Dam wam... Dużo pustych obietnic!
Tytułowa bitwa oczywiście jest przegrana, bo źli ludzie dużo knują, robią wszystko naprawdę dobrze, jeszcze umieją zrobić tak by tych dobrych namówić do zdrady. Jest tu chyba dużo winy samego Kinga bo taki sam schemat widziałam w „Pod kopułą” – ci źli są zajebiści, ci dobrzy są na tyle niemrawi i ciapowaci, że nie potrafią walczyć o swoje ani nic zrobić.
Bitwa obfituje w śmierć bohaterów, nawet tych głównych i o ile rozumiem, że postrzał jest śmiertelny, przeszycie włócznią i bełt w oko to nie mogę zrozumieć dlaczego automatycznie ta śmiertelność nie odnosi się do głównego bohatera. Zakończenie to klasyczne „zabili go i uciekł”. Można to było lepiej rozegrać, więc obniżam za to ocenę.
Jak to go nie zabiło, to już nic go nie zabije. Niestety.
Ta część ma jakąś dobrą stronę - kreska wróciła do poprzedniego stanu. Widocznie był to jedynie przejściowy spadek poziomu. Znów zrobiło się mrocznie, a sylwetki bohaterów są dopracowane.

Końcowa ocena:
Kreska – 5/5
Świat przedstawiony – 4/5
Fabuła: 1/5
Bohaterowie: 2/5
Końcowa ocena: 3/5

Póki co, daję sobie spokój z Rolandem. Może kiedyś do niego wrócę, chociaż póki co mój mózg nie chce go już oglądać.